wtorek, 28 października 2014

Spotkanie z główną bohaterką "Miasta 44"

  Cześć.

  Dosyć długo mnie nie było. Wszystko przez to, że mam teraz strasznie dużo roboty w szkole, a kiedy wracam do domu, nie mam siły na cokolwiek, ani pomysłu na to, jak w miarę składnie napisać posta. Ale mam nadzieję, że już niedługo to się zmieni i coś będzie się pojawiać tutaj co najmniej raz w tygodniu.

  Ostatnio wydarzyło się sporo rzeczy. Jedną z nich był przyjazd Zofii Wichłacz, która gra pierwszoplanową rolę w nowym filmie Jana Komasy, "Miasto 44", do naszej szkoły.To spotkanie pewnie nie miałoby miejsca gdyby nie to, że jej  babcia mieszka w Jeleniej Górze i Zosia często ją odwiedza. A jako że moja wychowawczyni ma sporo kontaktów, dowiedziała się o przyjeździe młodej aktorki do naszego miasta i poprosiła o spotkanie.


   Zosia prywatnie zupełnie różni się od filmowej Alicji z "Miasta 44". Jest bardzo skromna, ma dystans do siebie i można z nią o wszystkim porozmawiać (w porównaniu do odgrywanej przez nią postaci, która na początku jest egoistyczna, a dopiero pod wpływem uczuć i przeżyć z czasem się zmienia). Takie przynajmniej odniosłam wrażenie.
Spotkanie trwało trochę ponad godzinę i przez cały ten czas Zosia odpowiadała na pytania, które każdy mógł jej zadawać. Mówiła między innymi o tym, jak rola Biedronki całkowicie zmieniła jej życie; ile ją nauczyła. Poza tym opowiadała o swojej przeszłości i planach związanych z aktorstwem.

  Nasze liceum co jakiś czas organizuje "Spotkania z mistrzem", na które zapraszani są aktorzy, pisarze i inni znani lub mniej rozpoznawalni ludzie. Pod tym względem uwielbiam swoją szkołę. Być może niedługo zawita u nas Joanna Bator, co bardzo mnie ucieszyły, gdy się o tym dowiedziałam, bo uważam Panią Joannę za jedną z lepszych polskich pisarek.





Tutaj można obejrzeć krótki filmik o spotkaniu - klik

Nie pisałam jeszcze o samym filmie, ale post pojawi się niedługo.
A na koniec moje zdjęcie z Zosią.





wtorek, 2 września 2014

Dawid Podsiadło.

  Cześć.

  W niedzielę w moim mieście odbył się długo wyczekiwany przeze mnie koncert Dawida Podsiadło. Śledziłam jego twórczość odkąd pojawił się w X Factor. Zawsze podobał mi się jego głos, uważałam go za oryginalny, unikalny. Dlatego z niecierpliwością czekałam na to, żeby zobaczyć, czy na żywo równie mocno spodoba mi się jego śpiew.

  Od rana padał deszcz, więc pogoda nie do końca sprzyjała koncertowi. Przyjechałam na miejsce z kuzynką i jej koleżankami. Scena, machiny z wesołego miasteczka i wszystkie inne rzeczy (stoiska z różnym jedzeniem, grami, losami, strzelnicą i innymi badziewiami) były rozstawione na lotnisku. Kiedy przyszłyśmy na miejsce, trwał właśnie poprzedzający koncert Dawida, występ Leniwca. Byli właśnie w trakcie drugiej płyty. Nie przepadam za takim rodzajem muzyki. Szczególnie nie polskiej. Poza tym przerażała mnie ilość starych i młodych pancurów miotająca się pod sceną w dzikim pogo, brodząc niemalże po kolana w błocie i deszczu.

  Odczekałyśmy do ostatniej piosenki, a kiedy członkowie zespołu żegnali się już z publicznością, wepchnęłyśmy się DOSŁOWNIE do pierwszego rzędu, tak, że tłum ludzi lekko zgniatał mi żebra przyciskając mnie do metalowej barierki. Ale dało się przeżyć (bywało gorzej, na przykład w czasach, kiedy chodziłam jeszcze na ligi rocka...).

  Lepszego miejsca nie mogłam mieć. Kiedy Dawid pojawił się na scenie, z towarzyszącym mu wszechobecnym wrzaskiem ludu, okazało się, że stoję dokładnie przed jego oczami, jakieś sześć metrów od samej sceny. Już sam ten fakt bardzo mnie poruszył. Potem, kiedy machałam płytą z soundtrackiem z "Kamieni na szaniec" (gdzie znajduje się jego piosenka), Dawid uśmiechnął się do mnie i uniósł kciuk.

  Krótkie przywitanie, wymiana uprzejmości ("Jak tam, wszystko u was okej?") i zaczął się koncert.
Śpiewał między innymi "Nieznajomego", standardowe "Trójkąty i kwadraty" i "No" w trzech wersjach, ale na mnie i tak największe wrażenie wywarło jego mistrzowskie wykonanie "4:30". To było w sumie do przewidzenia. Od pierwszego razu, kiedy usłyszałam tę piosenkę, nie potrafiłam się od niej oderwać. A kiedy usłyszałam ją na żywo... Od razu szklane oczy, a chwilę później wodospady łez. Dawno nic mnie tak nie wzruszyło.

  Teraz jestem już pewna, że Dawid jest jedną z nielicznych osób, które NAPRAWDĘ ŚWIETNIE śpiewają na żywo. Chciałabym mieć jakiś równie ogromny talent. Niestety nie posiadam żadnego.








A taki miałam widok:


Nagranie "Trójkątów i kwadratów" - klik



czwartek, 15 maja 2014

"Unicestwienie" mnie unicestwiło.

  Cześć.

  Dzisiaj chciałabym opowiedzieć Wam o książce, którą wczoraj skończyłam. "Unicestwienie" tak bardzo mnie zachwyciło, że pod wpływem impulsu postanowiłam napisać recenzję (albo raczej moje odczucia związane z tą powieścią). Przekładam więc post o stylach japońskich, ale mam nadzieję, że uda mi się go napisać jutro.



  Spotkanie z tą książką było dla mnie zupełnie przypadkowe. Przeglądałam rekomendacje i nowości na LubimyCzytać i natrafiłam na "Unicestwienie". Muszę przyznać, że od razu coś mnie tknęło. Okładka mnie zaintrygowała. 

  Kilka dni później zjawiłam się w empiku i od razu ją zobaczyłam. Leżała na stosiku, obok swoich sióstr, na głównym regale z niedawno wydanymi pozycjami. Wzięłam ją do ręki i spojrzałam na spiralę na środku twarzy kobiety z okładki.
Wtedy mną zawładnęła. 
Poczułam, że ta książka ma w sobie to "coś", co sprawiło, że zapragnęłam od razu zabrać się za czytanie. Spirala zdawała się ruszać, próbować zamknąć mnie w swoich sidłach, unicestwić. Nie mogłam jej nie kupić.
Kiedy wróciłam do domu od razu zaczęłam czytać.

  Już od pierwszych stron czułam klimat, który przypominał mi moją ukochaną serię, "Tunele". Kilka wątków było nawet bardzo podobnych.
Autor wprowadził mnie w stan chorobliwego oczekiwania na nadchodzące zdarzenia. Tajemnica, która dominowała w tej powieści nie pozwalała mi nawet na chwilę się od niej oderwać, a kiedy w nocy oczy zaczęły mnie piec ze zmęczenia, i byłam zmuszona odłożyć ten okrutnie piękny i skryty świat Strefy X na stolik nocny, w moim umyśle i tak cały czas żyły obrazy dziczy, tajemniczej wieży i nieodgadnionych osobowości.

  Sama główna bohaterka (która jest jednocześnie autorką relacji, narratorką) bardzo nie wiele nam o sobie zdradza. Nie możemy nawet poznać jej imienia, gdyż w Strefie X wszystko traci znaczenie. Przeszłość przestaje istnieć. Imiona, wspomnienia, uczucia, wygląd - to wszystko nie ma żadnej wartości. Liczy się tylko to, jakie predyspozycje ma człowiek i czy będzie w stanie przetrwać dla dobra ekspedycji.
Zagłębiamy się coraz bardziej w tajemniczą Strefę X - obszar poza granicami, o których mało kto wie. Mogłoby się wydawać, że bohaterka jest blisko odkrycia tajemnicy, kiedy wszystko jeszcze bardziej się komplikuje, a czytelnik drży z ogromu emocji, które nim targają.

  Może to tylko moje odczucia, ale "Unicestwienie" jest powieścią naprawdę wciągającą, nie dającą o sobie zapomnieć i skomplikowaną. Autor zgrabnie łączy wątki tworząc powalającą całość. Czuję wielki niedosyt, skończyłam książkę w cztery dni, specjalnie przedłużając, żeby nie dojść do końca. Przez chwilę miałam wrażenie, że mogłabym bez przerwy ją czytać. Poza tym zachwyciły mnie bogate opisy, Pan Jeff naprawdę odwalił kawał dobrej roboty. 
Wszystko, co mogę teraz zrobić, to czekać na kolejne części. No i oczywiście polecić ją każdemu, kto lubi powieści z napięciem, owiane tajemnicą i odrobiną grozy. Cudo.

  O oprawie graficznej mogę powiedzieć tylko tyle, że jest świetna. Jakość papieru i poprawność nie ma nic do zarzucenia (nie wyłapałam żadnych błędów ani literówek). Rysunki, za które odpowiedzialny jest Pan Patryk Mogilnicki (pokłony) są niesamowite. 
Tutaj przykłady ilustracji rozpoczynających każdy rozdział (jest ich niestety tylko pięć).


Czy nie są intrygujące?



  Dziękuję każdemu, kto przeczytał cały post.
Do zobaczenia

środa, 26 marca 2014

Portale do świata fantastyki - Pyrkon.

  Witajcie. 
  Dzisiaj, tak jak mówiłam w poprzednim poście, napiszę relację z Festiwalu Fantastyki w Poznaniu, który trwał od 21 do 23 marca. Ja byłam niestety tylko w sobotę 22, bo nie miałam możliwości przyjechać wcześniej ani zostać dłużej. 

  Pyrkon był najlepszym konwentem (albo festiwalem, bo impreza była raczej zbyt obszerna jak na konwent) na którym kiedykolwiek byłam. Czyli najlepszy z czterech.
  W piątek wieczorem pojechałam do Riku, (którą poznałam zaledwie dwa miesiące temu) na noc. Było to dopiero nasze drugie spotkanie, a ja czułam, jakbym znała ją od dziecka. Zaczęłyśmy się świetnie dogadywać, mamy wiele wspólnych zainteresowań, słuchamy tych samych zespołów i nie kończą nam się tematy do rozmów. 

  Wyjechaliśmy z domu po ósmej rano, przejechaliśmy między innymi przez Złotoryję, Lubin i Leszno i dojechaliśmy do Poznania. 
  Targi były ogromne. Siedem wielkich hal, w każdej co innego. Hala targowa, hala sleep'owa (cała po brzegi wypełniona śpiworami, karimatami i ludźmi), hala ze sceną, na której odbywał się cosplay i przemowy autorów. Przyjechali zarówno ci polscy, jak i zagraniczni. Ludzi jak mrówek, a my bez mapy próbowałyśmy ogarnąć co gdzie jest. 

  Spotkałam się z drugą koleżanką, którą poznałam na obozie w lipcu zeszłego roku, Olą. Rozmawiałyśmy tylko chwilę, bo musiała iść. Chwilę później razem z Riku poszłyśmy do hali targowej wydawać złoto. 
  Tak wielkiej powierzchni całej wypełnionej stoiskami nie widziałam nigdy wcześniej. Można tam było znaleźć praktycznie wszystko, od zbędnych gadżetów typu otwieracz do piwa w kształcie kilofa z gry Minecraft, przez koszulki z różnymi bohaterami; mangi; książki chyba wszystkich istniejących autorów fantastyki; ciuchy steampunk'owe (a oprócz tego wiktoriańskie suknie i wyposażenie wojskowe), do wielkich, pluszowych alpak i pastelowych dodatków. Czyli coś dla każdego, nie ważne do jakiej subkultury by nie przynależał.


Bardzo przepraszam za słabą jakość zdjęć, ale nie miałam możliwości zabrania ze sobą lustrzanki.

Hala targowa:


Hala sleep'owa:

 Cosplayerki:

 Cosplayerka Clouda z Final Fantasy VII
(moja najukochańsza gra, której niedługo poświęcę osobnego posta):

SA Wardęga jako Obi-Wan Kenobi z Gwiezdnych Wojen:

 Zespół "R", Pokemony:


A tu ja i Elf Thranduil z Władcy Pierścieni:

 Dodatki Pastel Goth:


  Troszkę później, kiedy już obeszłyśmy wszystkie stoiska, zdecydowałyśmy się zwiedzić resztę hal. Na korytarzu spotkałyśmy polskiego visual kei'a i lolitę, Miku Nao Vincent'a i Himeayumi, ale obie byłyśmy zbyt nieśmiałe, żeby poprosić o zdjęcie.
Potem, kiedy już przeszłyśmy wszystkie hale, do targowej przyszła kolejna moja znajoma, Misa. Razem z nią i Riku poszłyśmy do McDonald's. Potem znowu chodziłyśmy po stoiskach. Spotkałam Cruel Arcadię i tym razem zdobyłam się na odwagę, żeby poprosić o wspólne zdjęcie. Dodatkowo spotkałam też SA Wardęgę, który robił cosplay Obiego z Gwiezdnych Wojen.




  Jednym z moich powodów wyjazdu na Pyrkon była chęć zdobycia autografu Jakuba Ćwieka (autora Kłamcy), ale jego panel był o dziesiątej rano, więc nie było szans. I właśnie kiedy już szłam z Misą do wyjścia, ona nagle powiedziała "Ej, Sara, chyba jednak będziesz miała autograf Ćwieka. Odwróć się.". Odwracam się i widzę Ćwieka we własnej osobie, a na jego kolanach menadżerkę. Dość śmieszny widok, nie powiem. Podchodzę, gadam z nim chwilę, dostaję autograf i z bananem na twarzy wychodzę. 
O 19:30 pod Targami czekał tato Riku. Do domu wróciłam po pierwszej. 



A tutaj moje małe zdobycze z Pyrkonu :




  Pyrkon był naprawdę świetny, starałam się Wam go streścić jak najbardziej, bo pewnie nielicznym będzie się chciało czytać tak długą notkę, ale jak wiadomo, żadne słowa nie opiszą tak dokładnie emocji. To trzeba było przeżyć. 

środa, 19 marca 2014

sushi w domu

Witajcie.

  Dzisiejszy post będzie poświęcony tradycyjnej i znanej na całym świecie potrawie z Japonii - sushi.


Sushi

  O sushi pewnie każdy chociaż raz słyszał. Mówi się, że pochodzi z Japonii. No właśnie, ale czy tak rzeczywiście jest? Nie do końca. Mało kto wie, że tak naprawdę powstało ono gdzieś na południu Azji, prawdopodobnie w Chinach. Przyjęło się jednak, że wywodzi się z Japonii, i z nią też jest kojarzone.

  Rodzajów sushi jest bardzo dużo. Od tradycyjnych maków, czyli nori (wodorost) z ryżem i łososiem, przez Kappamaki, Tekkamaki, Uramaki, Temaki (odmiany maków), po Nigiri (ryż z krewetką lub łososiem na wierzchu), Akami, Shiromi, Hikarimono i tak dalej...

  Sama do sushi przekonałam się niedawno, około dwóch lat temu. Wcześniej nie chciałam go nawet tknąć (kijem), a teraz jest na pierwszym miejscu mojej piramidy żywieniowej.



Co i jak?

  Wbrew pozorom, przygotowanie sushi nie jest tak trudne na jakie wygląda i nie są go w stanie przyrządzić tylko wielcy mistrzowie japońskiej kuchni. Wystarczy zaopatrzyć się w kilka niezbędnych produktów, a potem jest już bardzo łatwo, szybko można wejść we wprawę. 
  Ostatnio przyjechała do mnie koleżanka z Sopotu, więc postanowiłyśmy, że na kolację zrobimy właśnie moje ukochane sushi. Pojechałyśmy do Tesco po gotowy zestaw do sushi (który niestety jest chyba niezbędny, bo nigdzie indziej raczej nie sprzedają nori, ani specjalnego ryżu) i inne rzeczy, które możecie zobaczyć na zdjęciu niżej.


Rzeczy potrzebne do przygotowania sushi:

- zestaw do sushi (dostępny raczej w każdym większym markecie), w którego skład wchodzą: ryż, nori, sos sojowy, ocet ryżowy, imbir, pałeczki.
- świeży łosoś
- paluszki krabowe 
- ogórek
- awokado
- ostre noże
- bambusowe podkładki
- wasabi

Składniki można dobierać zgodnie z upodobaniami. Jeśli ktoś nie lubi ryb, może zrobić sushi wegetariańskie z samym ogórkiem i awokado. Spotkałam się nawet z sushi na słodko, z owocami!

Przygotowanie:

1. Na początek myjemy i gotujemy ryż zgodnie z przepisem na opakowaniu.
2. Przyprawiamy go octem ryżowym i łyżeczką cukru bądź gotową przyprawą.
3. Kiedy ryż ostygnie, kładziemy jeden listek nori na podkładce i rozkładamy na nim ryż.
4. Kiedy ryż jest już równomiernie rozprowadzony po wodoroście, kładziemy na nim dodatki, tak jak na zdjęciach:


5. Kiedy już wszystkie składniki są na miejscu, zawijamy wszystko w "rolkę" przy pomocy podkładki.
6. Tak gotowe rolki sushi kroimy na kawałki i odstawiamy do lodówki.
7. Sushi jest gotowe.

いただきます!
(smacznego)


A na koniec... sushi z kota `(ゝω ・) 


A Wy lubicie sushi?

Jeszcze jedna ważna informacja, niedługo mam zamiar zmienić adres bloga z
www.being-a-tomboy.blogspot.com
na
www.be-a-tomboy.blogspot.com
Kilka osób powiedziało mi, że obecna nazwa jest zbyt długa i trudna do zapamiętania, więc zdecydowałam się ją zmienić.


Następny post będzie relacją z Festiwalu Fantastyki w Poznaniu.
Do zobaczenia.