poniedziałek, 16 listopada 2015

Magia Pragi.



  Uwielbiam jeździć po świecie, uwielbiam odkrywać nowe miasta, a także wracać do tych już poznanych, z którymi wiążę piękne wspomnienia. Uwielbiam miejsca z klimatem, którego nie zaburza ani pogoda, ani stan polityczny na świecie, ani ludzie, nic. Jednym z takich miejsc jest Praga, którą odwiedziłam niedawno któryś rok z kolei. 

  Zawsze jakoś na początku listopada jeździmy tam ze znajomymi, tak też było w tym roku, z tą różnicą, że tym razem był ze mną ktoś specjalny 
  Nocowaliśmy w tym samym hotelu co rok wcześniej, z całym kompleksem sportowym, restauracjami, kręgielnią i spa, ale spędzaliśmy tam tylko wieczory, bo przez większość czasu byliśmy na mieście, chodząc po starym rynku (na szczęście moi rodzice nie przepadają za zwiedzaniem, więc nie chodziliśmy po żadnych muzeach, pałacach, etc, a jedynie po moście Karola, który jest przepiękny), rozmawiając w kawiarniach, jedząc wspólne obiady i spacerując ślicznymi wąskimi uliczkami wykładanymi brukową kostką.
  Tym razem wyjazd do Pragi był dla mnie szczególnie ważny, bo byłam tam z moim chłopakiem, dzięki któremu nie musiałam spędzać większości czasu z dziećmi znajomych, które zawsze zadręczają mnie setkami pytań.
  
  Najgorsze zawsze są powroty. Takie wyjazdy są jak przerwa w życiu, jak przeniesienie się na kilka dni do innej rzeczywistości, takiej, w której nie dotyczy Cię nic przyziemnego. Na szczęście za rok znowu planujemy pojechać w to magiczne miejsce.



Za naszego fotografa robił mój bardzo dobry kolega, podziękowania dla K.




Zdjęcie z zaskoczenia na moście Karola:



a to nasza kłódka na moście Karola, do której kluczyk został wrzucony do rzeki Wełtawy



a to właśnie ten przepiękny most nocą.


 do zobaczenia ♡


sobota, 24 października 2015

Pożegnania i powroty


☆  ☆  

Nie jestem blogerką.
Nigdy się za nią nie uważałam. Nie jestem systematyczna, nie trzymam się żadnych schematów.
Piszę wtedy, kiedy chcę; kiedy zdarzy się coś wartego opisania, albo coś się u mnie zmieni. Lubię to opisywać, a potem wracać do starych postów. To taka jakby kronika. Dlatego też piszę teraz. Ostatnio moje życie stało się bardzo dynamiczne, zmieniłam styl i dzieje się naprawdę dużo.

W czerwcu postanowiłam, że potrzebuję zmiany, a jako że ja nigdy długo się nie zastanawiam nad czymkolwiek, kilka dni później miałam już blond włosy. Automatycznie też pożegnałam się z byciem tomboyem (nie chciałam się już z nim identyfikować przez kilka osób, które sprawiły, że po prostu mi zbrzydł) i stałam się bardziej indywidualna - nie należę teraz do żadnej grupy, podgrupy, stylu, czegokolwiek. Chcę stworzyć coś własnego.

Szczerze mówiąc, sama nie sądziłam że jestem w stanie tak drastycznie się zmienić (wizualnie) w kilka tygodni. Ale tak samo było ze ścięciem włosów - któregoś dnia po prostu spodobały mi się krótkie fryzury i kilka dni później sama już taką miałam. Zmiany są u mnie na porządku dziennym. 
Charakter po części też mi się zmienił - przestałam się przejmować niektórymi sprawami, poprawiłam kontakty z niektórymi ludźmi, poznałam mnóstwo nowych osób, co bardzo na mnie wpłynęło, w pozytywnym znaczeniu.

A teraz kilka zdjęć na porównanie.






Różnica trzech miesięcy:



 ☆  ☆  




poniedziałek, 8 czerwca 2015

Scena, rozszalałe trzynastolatki i jutuberzy.

  Czeeeeeeść.

  Od Orange Video Fest minęły już dwa tygodnie, a ja przez swoje lenistwo piszę o tym dopiero teraz. To nie nowość.
  Moja obecność tam była bardzo spontaniczna, na początku w ogóle miało mnie tam nie być, bo nie miałam transportu (chciałam jechać pociągiem, ale zajęłoby to 8 godzin), ale potem, kiedy siedziałam w restauracji ze znajomymi i tłumaczyłam im na czym polega OVF, oni nagle stwierdzili, że też chętnie pojadą i mnie zabiorą. I tak właśnie powstał plan tripa do Warszawy. Naszym transportem był ośmioosobowy bus, więc te 6 godzin jazdy minęło bardzo szybko. Przyjechaliśmy do hotelu (bo była już noc), a drugiego dnia rano pojechaliśmy do Torwaru.

  Kolejka była przeogromna, przez całą długość stadionu, aż za zakręt, ale okazało się, że wszyscy stali tam bez żadnego sensu, bo drzwi tej kolejki były zamknięte, a obok ludzie normalnie wchodzili (nie wiem więc kto się tak dał sfrajerować). Zmieniliśmy kolejkę i po kilku minutach byliśmy już w środku. Od razu otoczyły mnie z każdej strony dziewczynki o wzroście nieprzekraczającym 150 cm, biegające po hali i wykrzykujące imiona youtuberów. Aż mi się zrobiło żal ich wszystkich, że muszą przeżywać konfrontacje z tym tłumem rozentuzjazmowanych dwunastolatek. Wzięłam plan, ogarnęłam kto kiedy będzie na scenie, a potem poszłam z koleżanką na pierwsze piętro, do strefy autografów... Jak narzekałam na to co było na dole, to teraz powinnam była chyba wyskoczyć przez okno. Chyba nigdy wcześniej nie widziałam takiego natężenia ludzi z podstawówki i początkujących gimnazjalistów. Gdyby jeszcze zachowywali się w miarę...

  Bardzo chciałam porozmawiać z wszystkimi youtuberami, których oglądam, więc musiałam wmieszać się w ten tłum i czekać. Na pierwszy ogień wyszedł zza drzwi sławy JDąbrowsky. Udało mi się w końcu do niego dostać i zamienić z nim kilka słów, ale gdybym została tam chwilę dłużej, zapewne doznałabym dwunastu złamań otwartych i zmiażdżenia płuc. Później Skkf, Mamiko, AdBuster, Człowiek Warga, Mówiąc Inaczej i inni, a później spotkałam się z kolegą (Batmanem) i dostałam wstęp na backstage, co było baaardzo wygodne, bo można było na luzie z wszystkimi pogadać, bez narażania swojego życia lub zdrowia. Udało mi się złapać praktycznie wszystkich, których chciałam, Ajgora, Wapniaka, Ravgora, Nitro, Roberta i Czarka z Abstrachujów (Rafał mi gdzieś uciekł :c), SA Wardęgę (po raz drugi!), Stuarta, Szparagi, Jasia (JanDmitri) i innych. Razem z Batmanem zabraliśmy Jaśkowi Ukulele i próbowaliśmy na nim zagrać, ale to wykraczało poza nasze możliwości. W międzyczasie byłam też pod sceną, oglądałam mecz CS'a, chodziłam po Torwarze, szukałam znajomych, jadłam, słuchałam KaEna (udało mi się nawet dokładnie przyjrzeć jego twarzy bez maski).

  Strasznie się cieszę, że mogłam ich wszystkich zobaczyć na żywo i porozmawiać. Większość z nich to naprawdę świetni ludzie (oprócz Gimpera. Gimper, chamie!), podziwiam ich za wytrzymałość. Mam nadzieję, że zobaczę ich wszystkich znowu, 22 sierpnia na meet up'ie.

  Żeby nie rozpisywać się znowu na milion znaków, czas na zdjęcia (tak, znowu są to jedynie zdjęcia robione przednią kamerką telefonu).

(standardowe bezmordzie)






















niedziela, 3 maja 2015

(Nie za bardzo) wielki powrót - PYRKON

  Halo halo, powracam na bloga!

  Ła, naprawdę dawno mnie tu nie było. Brakowało mi już pisania i w moim leniwym mózgu pojawiło się sporo pomysłów na posty. W sumie miałam wiele okazji, żeby coś napisać, ale jakoś straciłam ten zapał. No, nieważne, bo teraz to wróciło. Systematyczne blogowanie jest dość wymagające, jeśli chce się utrzymać dynamikę bloga. A ja piszę, kiedy poczuję taką chęć.

  Do niedawna w sumie nie działo się nic ciekawego. Tylko szkoła, dom, znajomi. Ale tydzień temu odbył się tak długo przeze mnie wyczekiwany Pyrkon! Już rok temu byłam nim zachwycona, bo to właśnie tam pojawiają się najlepsi cosplayerzy, youtuberzy i pisarze. W tym roku szanse, że pojadę były małe, ale jednak się udało. Spotkałam naprawdę masę znajomych i poznałam dużo osób, które od dawna chciałam poznać. No i tym razem zagadałam do Wardęgi (nie to co rok temu).
  Na Pyrkon pojechałam z przyjaciółką, wyjechałyśmy pociągiem o 4:48, a na miejscu byłyśmy około 11. Mimo moich obaw, kolejka wcale nie była długa (to znaczy, trochę się ciągnęła, ale szybko się przesuwała). Po drodze spotkałyśmy Korwina Mikke (przyszedł pośmiać się ze śmiesznych istot w kolorowych ubraniach i wykorzystać ich "głupotę", żeby na niego głosowali), ludzie robili sobie z nim zdjęcia, a my się śmiałyśmy.

  Po kupieniu wejściówek poszłyśmy do sleepa (wielkiej hali z tysiącem karimat, śpiworów i śpiących ludzi), żeby rozłożyć swoje rzeczy, a potem do wieczora (a w sumie do rana) chodziłyśmy między halami szukając znajomych, świetnych ludzi i cosplayerów. Spotkałam masę osób, o których nie wiedziałam, że tam będą (na przykład moje koleżanki z obozów z poprzednich kilku lat). Najwięcej czasu spędziłam szukając w tych trzydziestu tysiącach ludzi, moich ulubionych youtuberów. Udało mi się znaleźć tylko Wardęgę i Karolka i oboje są bardzo w porządku (w tłumie widziałam też Mishon i JJaya, ale nie udało mi się z nimi porozmawiać). Razem z koleżanką dosiadłyśmy się do stolika Wardęgi kiedy jadł w bistro (chciałyśmy pomóc mu nagrywać filmik, ale w końcu zrezygnowałyśmy, żeby szukać innych osób), a Karolka spotkałyśmy w tłumie dzieci z podstawówki przyciskających do siebie zdjęcia i zeszyty i przepychających się przez siebie nawzajem, żeby tylko dostać podpis youtubera. Zabawne też było, kiedy robiły serię zdjęć tuż przed twarzą Karolka, żeby uwiecznić ten legendarny moment znajdowania się w promieniu trzech metrów od niego. Rozmawiałam z nim przez chwilę, narzekał na panel z youtuberami (nie zaproszono go na scenę i w ogóle pojawili się tam niezbyt ciekawi ludzie).

  Jak już wspomniałam, większość dnia spędziłam chodząc z hali do hali, rozmawiając z ludźmi, poznając nowe osoby. Poszłam spać po 6 (padłam po drugiej nieprzespanej dobie) i wstałam po 9. Poszłyśmy na śniadanie do Mac'a (w sumie przez te dwa dni żywiłyśmy się tylko tamtejszymi sałatkami), a potem do 15 znowu chodziłyśmy po terenie Pyrkonu, tym razem najwięcej czasu spędzając w hali targowej. O 16 miałyśmy pociąg powrotny, i w przeciwieństwie do siedmiu godzin drogi DO Poznania, w drugą stronę minęły one znacznie szybciej.

  Strasznie się cieszę, że udało mi się tam być, poznałam świetne osoby i udało mi się porozmawiać i spędzić trochę czasu z tymi, z którymi chciałam. Pyrkon (jak dla mnie) był naprawdę świetny pod każdym względem (nie przeszkadzało mi nawet, kiedy co parę minut w sleepie nad ranem kilka osób bez powodu zaczynało klaskać i po kilku sekundach cała hala rozbrzmiewała wiwatem. Taki urok konwentów). Mam nadzieję, że za rok też uda mi się tam pojechać.

*od razu przepraszam za jakość zdjęć, ale są to najzwyklejsze selfiki z telefonu*














wtorek, 28 października 2014

Spotkanie z główną bohaterką "Miasta 44"

  Cześć.

  Dosyć długo mnie nie było. Wszystko przez to, że mam teraz strasznie dużo roboty w szkole, a kiedy wracam do domu, nie mam siły na cokolwiek, ani pomysłu na to, jak w miarę składnie napisać posta. Ale mam nadzieję, że już niedługo to się zmieni i coś będzie się pojawiać tutaj co najmniej raz w tygodniu.

  Ostatnio wydarzyło się sporo rzeczy. Jedną z nich był przyjazd Zofii Wichłacz, która gra pierwszoplanową rolę w nowym filmie Jana Komasy, "Miasto 44", do naszej szkoły.To spotkanie pewnie nie miałoby miejsca gdyby nie to, że jej  babcia mieszka w Jeleniej Górze i Zosia często ją odwiedza. A jako że moja wychowawczyni ma sporo kontaktów, dowiedziała się o przyjeździe młodej aktorki do naszego miasta i poprosiła o spotkanie.


   Zosia prywatnie zupełnie różni się od filmowej Alicji z "Miasta 44". Jest bardzo skromna, ma dystans do siebie i można z nią o wszystkim porozmawiać (w porównaniu do odgrywanej przez nią postaci, która na początku jest egoistyczna, a dopiero pod wpływem uczuć i przeżyć z czasem się zmienia). Takie przynajmniej odniosłam wrażenie.
Spotkanie trwało trochę ponad godzinę i przez cały ten czas Zosia odpowiadała na pytania, które każdy mógł jej zadawać. Mówiła między innymi o tym, jak rola Biedronki całkowicie zmieniła jej życie; ile ją nauczyła. Poza tym opowiadała o swojej przeszłości i planach związanych z aktorstwem.

  Nasze liceum co jakiś czas organizuje "Spotkania z mistrzem", na które zapraszani są aktorzy, pisarze i inni znani lub mniej rozpoznawalni ludzie. Pod tym względem uwielbiam swoją szkołę. Być może niedługo zawita u nas Joanna Bator, co bardzo mnie ucieszyły, gdy się o tym dowiedziałam, bo uważam Panią Joannę za jedną z lepszych polskich pisarek.





Tutaj można obejrzeć krótki filmik o spotkaniu - klik

Nie pisałam jeszcze o samym filmie, ale post pojawi się niedługo.
A na koniec moje zdjęcie z Zosią.





wtorek, 2 września 2014

Dawid Podsiadło.

  Cześć.

  W niedzielę w moim mieście odbył się długo wyczekiwany przeze mnie koncert Dawida Podsiadło. Śledziłam jego twórczość odkąd pojawił się w X Factor. Zawsze podobał mi się jego głos, uważałam go za oryginalny, unikalny. Dlatego z niecierpliwością czekałam na to, żeby zobaczyć, czy na żywo równie mocno spodoba mi się jego śpiew.

  Od rana padał deszcz, więc pogoda nie do końca sprzyjała koncertowi. Przyjechałam na miejsce z kuzynką i jej koleżankami. Scena, machiny z wesołego miasteczka i wszystkie inne rzeczy (stoiska z różnym jedzeniem, grami, losami, strzelnicą i innymi badziewiami) były rozstawione na lotnisku. Kiedy przyszłyśmy na miejsce, trwał właśnie poprzedzający koncert Dawida, występ Leniwca. Byli właśnie w trakcie drugiej płyty. Nie przepadam za takim rodzajem muzyki. Szczególnie nie polskiej. Poza tym przerażała mnie ilość starych i młodych pancurów miotająca się pod sceną w dzikim pogo, brodząc niemalże po kolana w błocie i deszczu.

  Odczekałyśmy do ostatniej piosenki, a kiedy członkowie zespołu żegnali się już z publicznością, wepchnęłyśmy się DOSŁOWNIE do pierwszego rzędu, tak, że tłum ludzi lekko zgniatał mi żebra przyciskając mnie do metalowej barierki. Ale dało się przeżyć (bywało gorzej, na przykład w czasach, kiedy chodziłam jeszcze na ligi rocka...).

  Lepszego miejsca nie mogłam mieć. Kiedy Dawid pojawił się na scenie, z towarzyszącym mu wszechobecnym wrzaskiem ludu, okazało się, że stoję dokładnie przed jego oczami, jakieś sześć metrów od samej sceny. Już sam ten fakt bardzo mnie poruszył. Potem, kiedy machałam płytą z soundtrackiem z "Kamieni na szaniec" (gdzie znajduje się jego piosenka), Dawid uśmiechnął się do mnie i uniósł kciuk.

  Krótkie przywitanie, wymiana uprzejmości ("Jak tam, wszystko u was okej?") i zaczął się koncert.
Śpiewał między innymi "Nieznajomego", standardowe "Trójkąty i kwadraty" i "No" w trzech wersjach, ale na mnie i tak największe wrażenie wywarło jego mistrzowskie wykonanie "4:30". To było w sumie do przewidzenia. Od pierwszego razu, kiedy usłyszałam tę piosenkę, nie potrafiłam się od niej oderwać. A kiedy usłyszałam ją na żywo... Od razu szklane oczy, a chwilę później wodospady łez. Dawno nic mnie tak nie wzruszyło.

  Teraz jestem już pewna, że Dawid jest jedną z nielicznych osób, które NAPRAWDĘ ŚWIETNIE śpiewają na żywo. Chciałabym mieć jakiś równie ogromny talent. Niestety nie posiadam żadnego.








A taki miałam widok:


Nagranie "Trójkątów i kwadratów" - klik